Dookoła siatka







Bezpieczne miejsce

Koniec świata, te słowa rzucały się każdemu człowiekowi na usta w tym okresie, nie wiadomo skąd przyszła do nas ta plaga, nikt nie wiedział co to jest, jak to leczyć i jak długo będzie się rozprzestrzeniać. Zaczęło się mniej więcej miesiąc temu, kiedy to w wiadomościach podali komunikat o chorobie która zmienia ludzi, człowiek stawał się bardziej impulsywny i nie potrafił racjonalnie myśleć a jego skura zmieniała kolor na brązowo bordowy, przez pierwszych kilka dni nikt sobie nie zdawał sprawy z powagi sytuacji, wszyscy funkcjonowali normalnie, dopóki nie minął pierwszy tydzień, z tego co mówili wynikało że zarażony mógł przenieść chorobę na osobę zdrową w piątym dniu od zachorowania, ich oczy robiły się całe czarne i to miało być charakterystyczną cechą która miała nam dać znać żeby być jeszcze bardziej ostrożny ponieważ wystarczył jeden kontakt aby choroba się przeniosła. Po tygodniu wybuchły ogromne zamieszki, ludzie bali się wychodzić z domów, tylko nieliczni starali się dalej żyć normalnie ale nie przetrwali długo, moja rodzina zabunkrowała się w domu, czekaliśmy na dalsze losy świata, mój ojciec Jan cały czas siedział patrząc przez okna aby widzieć ile osób zarażonych błąka się po ulicach, natomiast moja mama Anna rozdzielała jedzenie i starała się uspokajać mnie i mojego brata Konrada z którym grałem w szachy aby zabić nudę i nie myśleć o strachu. Minęło kilka dni odkąd siedzieliśmy zamknięci w domu, moi rodzice mieli rolnictwo więc mój tata postanowił wyjść do obory aby nakarmić zwierzęta, pod żadnym pozorem nie kazał nam wychodzić z domu ani otwierać drzwi przed jego powrotem, całą trójką siedzieliśmy w kuchni z niecierpliwością czekając na jego powrót. Po upływie niecałej godzinie wrócił do domu, cały i zdrowy, widać było kamienną twarz która mówiła nam o tym że bardzo dużo myśli o tym co się do około dzieje. Minęły dwa tygodnie odkąd siedzieliśmy w domu, praktycznie nie mieliśmy już co jeść, grałem z Konradem w szachy gdy nagle podszedł do nas ojciec i powiedział Konradowi żeby się ubierał, spojrzał tylko na mnie a ja na niego, wymieniliśmy się pustymi wzrokami po czym Konrad wstał i poszedł z ojcem, nie wiedziałem jak się zachować w tej sytuacji, poszedłem do mamy żeby wytłumaczyła mi co się dzieje, wyjaśniła mi że muszą znaleźć jakieś zapasy, żebyśmy mogli przeżyć, podszedłem do okna i ujrzałem jak we dwoje wyjeżdżają samochodem z naszej posiadłości, bardzo się bałem, miałem przeczucie że może stać się coś niedobrego. Wraz z mamą czekaliśmy dobre dwie godziny, słyszeliśmy przerażające odgłosy które dla biegały z ulicy. Na całe szczęście w końcu przyjechali do domu, na Sam chodzie widać było grube zadrapania i kilka odbić na bokach, nie chciałem pytać się o przyczynę uszkodzeń ale domyślałem się co mogło się dziać, mimo to samochód był cały zapakowany jedzeniem, szybko wnieśliśmy wszystko do domu i zaczęliśmy rozpakowywać, patrzyłem na tatę a on na mnie, nagle podszedł do okna i powiedział.


Jan- Zło czai się wszędzie, każdy kto nie należy do naszej rodziny, będzie próbował nas zabić, będziemy się bronić, nie wiem jak długo uda nam się przetrwać, ale zrobię wszystko żeby nas ocalić. 


Po tych słowach jeszcze bardziej zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Mając tyle zapasów mogliśmy przeżyć miesiąc bez opuszczania naszego domu. Następnego dnia z samego rana przyszedł do mnie tata.


J- Będę potrzebował twojej pomocy, chodź ze mną.


Szybko wstałem z łóżka i poszedłem za nim, nie powiedzieliśmy do siebie ani słowa do póki nie wyszliśmy na dwór, stanęliśmy na środku podwórka.


J- Musimy zabezpieczyć nasz dom Remi.

Remigiusz- Ale jak?

J- Nasze podwórko jest ogrodzone do połowy, ale od strony ulicy łatwo tu wejść, dlatego zlikwidujemy ogrodzenie od kur i przeniesiemy je na przód domu.

R- A co z kurami, nie będą już wychodziły?

J- będziemy wypuszczać jr na podwórko.


Mieliśmy dużą hodowlę kur, a co za tym szło duży obszar ogrodzony siatką metalową który miał służyć jako wybieg. Wzięliśmy łopaty i zabraliśmy się do pracy, podeszliśmy do pierwszej belki drewnianej która była podboprą dla siatki, na całym ogrodzeniu było łącznie sześćdziesiąt belek które były oddalone od siebie co pięć metrów, odczepiliśmy siatkę od słupa i zacząłem odkopywać wbitą w ziemię podporę, bardzo ciężko to szło ponieważ do około było dużo kamieni które uniemożliwiały płynne wbicie szpadla w ziemię przez co potrzeba było dużego wkładu siły. W końcu udało mi się wydostać go z ziemi, ojciec powiedział żebym przeniósł bal w miejsce gdzie będziemy kładli siatkę, wziąłem go na ramię i szedłem z nim dobre pięćdziesiąt metrów, rzuciłem go przy miejscu gdzie mieliśmy zacząć budowę, wróciłem do ojca który właśnie wyciągnął następny bal, bez słowa podniosłem go i zaniosłem w to samo miejsce gdzie leżał wcześniej zaniesiony słup. Niosłem już dwudziesty bal, byłem bardzo zmęczony, ramion już prawie wogule nie czułem, byłem w połowie drogi gdy usłyszałem że ktoś biegnie w moją stronę, odwróciłem się i ujrzałem mojego tatę który bardzo szybko przemieszczał się w moją stronę, gdy już do mnie podbiegł szybko zdjął ze mnie bal złapał mnie i przewrócił się ze mną na ziemię zatykając mi usta żebym nie mógł nic mówić ani krzyczeć. Zaczął do mnie mowi szeptem.


J- Cicho bądź, nie zabije cię, est tu zarażony, nie może nas zauważyć.


Po usłyszeniu tych słów przestałem się wiercić, tata pościł mnie i oboje leżąc na ziemi patrzyliśmy na zarażonego idącego ulicą, oczy miał czarne jak smoła a jego ruchy były płynne i bardzo zwinne, poczekaliśmy kilka minut aż sytuacja trochę się uspokoi, nagle mój tata wstał, spojrzał na mnie i powiedział że mam się nie ruszać i nic nie mówić po czym poszedł w stronę ulicy, patrzyłem na niego z dużym podziwem, przecież mógł zginąć a i tak się nie bał. Droga była czysta, więc zabraliśmy się do pracy, przenieśliśmy jeszcze dziesięć bali. Obydwoje byliśmy zmęczeni, usiedliśmy na chwilę opierając się o drzewo, był maj a temperatura tego dnia wynosiła dwadzieścia pięć stopni. Po kilkunastu minutach siedzenia spowrotem zabraliśmy się do pracy, wziąłem do ręki szpadel i zacząłem kopać w miejscach które wcześniej wyznaczył mój tata, w tym miejscu kopanie szło bardzo sprawnie, w ziemi było bardzo mało kamieni, odrazu za mną chodzili tata wkładając i zasypując drewniane bale, praca szła nam bardzo szybko, włożenie podpór poszło nam dwa razy szybciej niż wykopanie i przeniesienie ich. Pozostało nam przenieść siatkę, wzięliśmy do rąk szczypce do metalu i ucięliśmy odpowiednią długość z jednej jak i z drugiej strony, gdy już to zrobiliśmy, oboje stanęliśmy po jednej stronie i zaczęliśmy ciągnąć ją po ziemi, była bardzo ciężka i trudno się ją ciaglo, do tego ziemia była bardzo sucha przez co bardzo się kurzyło. W końcu udało nam się dowlec długi kawałek siatki na początek posiadłości, zaczęliśmy ją podnosić i przymocowywać do drewnianych bali za pomocą gwoździ i drutów. W końcu ogrodzenie było gotowe, naprawdę trudno było by się komuś wedrzeć na nasze podwórko, chyba że użył by jakiś narzędzi które ułatwiły by mu to. Po skończeniu pracy wróciliśmy do domu gdzie mama zrobiła nam coś do jedzenia.


Wiatr

Swobodnie mogliśmy wychodzić na dwór, nawet gdy widzieliśmy jakiegoś zarażonego nie uciekaliśmy w popłochu, siatka spełniała swoją rolę ale nie jeden próbował się przez nią przedrzeć, robiliśmy warty aby pilnować aby nikt się nie przedarł przez ogrodzenie. W domu brakowało prądu, ciężko było nam długo przechować jedzenie, na całe szczęście był czerwiec więc dni były bardzo długie dzięki czemu nie musieliśmy siedzieć po ciemku. Mniej więcej kilometr od naszego domu, znajdowała się turbina wiatrowa, wciąż generowała prąd. Siedziałem na dachu naszego domu, turbina była ogromnych rozmiarów więc można było ją dojrzeć z naszego domu, rozmyślałem nad tym czy jest to możliwe aby podłączyć ją do naszego domu, w końcu postanowiłem pójść z moimi przemyśleniami do taty.


R- A co gdyby podłączyć turbinę do naszego domu? Wciąż się kręci więc powinna dalej generować prąd.

J- Jak byś chciał ją po dołączyć? Przecież nie znajdziemy tak długiego kabla aby powiększyć ciągnąć go od turbiny do domu.

R- Nie potrzebujemy kabla, przecież są druty wysokiego napięcia, wystarczy podpiąć turbinę do nich, w końcu będziemy mieli prąd.

J- Nie ma mowy, to zbyt duże ryzyko, może nam coś się stać, nie jestem elektrykiem i nie umiem tego zrobić.

R- To na pewno nic skomplikowanego pojedziemy tak i spru...

J- Powiedziałem nie!! To nie jest wszystko takie proste jak ci się wydaje, dwa droga może nas zabić.

R- A może przydało by się zaryzykować? Może dzięki temu będzie nam łatwiej żyć, iść do przodu a nie siedzieć zamknięci w domu jak szc...

J- Powiedziałem NIE!!!


Wyszedłem z domu trzaskając drzwiami, byłem bardzo zły na tatę, bardzo chciałem aby moja rodzina czuła się bezpiecznie, żeby było ciepło w domu gdy nadejdą mrozy i gdy o szesnastej będzie już ciemno żebyśmy wszczyscy siedzieli przy świetle, samemu ciężko było by mi zrealizować mój pomysł a Konrad na pewno stanął by po stronie ojca. Przez cały następny dzień nie rozmawialiśmy ze sobą, nawet na mnie nie patrzył, z jednej strony było mi smutno a z drugiej byłem zły, czułem się zakłopotany przez te emocje. Każdego dnia pytałem się ojca czy nie potrzebuje pomocy albo co trzeba zrobić, tego dnia nie zamierzałem się z nim konfrontować, poszedłem do obory aby zobaczyć czy zwierzętą czegoś nie brakuje, zauważyłem że krowy nie mają nic w korytach, wziąłem do ręki kosę i wyszedłem z tyłu podwórka gdzie rosła bardzo wysoka trawa, złapałem dłońmi trzonek i zaczął kosić, pierwszy raz to robiłem przez co nie za bardzo wychodziła mi ta czynność. Po godzinie cięcia, uznałem że ilość ściętej trawy w stu procentach wystarczy, odłożyłem kosę i wziąłem do rąk grabie, po trochu zanosiłem trawę do koryt, gdy po raz piąty wchodziłem do obory z trawą, ujrzałem ojca który stał i patrzył w koryta w których była trawa, ja również stałem ale patrzyłem na niego, po chwili odwrócił się w moją stronę, wymieniliśmy się wzrokami, po chwili niezręcznego patrzenia się na siebie, ojciec wyszedł z obory, czułem że był ze mnie dumy ale nie chciał mi tego okazywać. Dochodził zmrok, na dworze robiło się coraz ciemniej a na niebie można było ujrzeć zachodzące słońce, właśnie szedłem już do domu gdy ujrzałem zgraję zarażonych osób idących ulicą, gdy tylko mnie zauważyli, odrazu ruszyli w moją stronę, tłum ludzi próbował przedrzeć się przez siatkę która ledwie wytrzymywała taki nacisk, postanowiłem coś z tym zrobić, wziąłem do ręki siekierę i zacząłem bronić ogrodzenie, wymachując na prawo i lewo zabiłem kilku ludzi, chodź w tym momencie nie wiem czy można było ich nazywać ludźmi, gdy reszta zarażonych zobaczyła co stało się z częścią ich grupy, postanowili uciec w stronę łąk. Chwilę po mojej walce z zarażonymi przybiegł do mnie tata, był bardzo zdyszany, widać było po nim że nie spodziewał się czegoś takiego, popatrzył na mnie i na siatkę, po chwili powiedział do mnie.


J- Miałeś rację, jutro z samego rana idziemy do turbiny.


Byłem bardzo szczęśliwy tym że w końcu zmienił zdanie, miałem z tyłu głowy myśl że może się nie udać ale trzeba było spróbować. Następnego dnia wstałem bardzo wcześnie, wyszliśmy z tatą z domu i wsiadaliśmy w samochód, droga była prosta, byliśmy już bardzo blisko celu, przejechaliśmy przez mały las i za drzew zaczął wyłaniać się widok potężnej turbiny która była usytuowana kilkanaście metrów w polach, zaparkowaliśmy samochód i poszliśmy w jej stronę, musieliśmy przejść kawałek przez obfity rzepak, potężna maszyna prądotwórcza była położona na polu które ktoś wcześniej obrabiał, i najwidoczniej rolnik musiał dostać sporo pieniędzy za wydzierżawienie swojego pola. Podeszliśmy do budki która była tuż obok, drzwi były otwarte, tata lekko uchylił je i naszym oczom ukazało się mnóstwo kontrolek które świeciły, była to oznaka że był tam prąd, odrazu podniosło mnie to na duchu, coraz bardziej wierzyłem że może się to udać, w budce znajdował się cały osprzęt, grube gumowe rękawice, szczypce do cięcia grubych prętów metalu i inne potrzebne narzędzia do ewentualnych napraw podczas awarii, znajdował się tam również gruby kabel idący prowadzący do ziemi, był on prawdopodobnie przewodnikiem prądu, do około był owinięty gumą.


R- Morze ten kabel przewodzi prąd?

J- Możliwe.

R- To jaki jest plan?

J- Ściągniemy kawałek gumy i połączymy ten kabel z liniami, ale będziemy musieli zamontować przetwornik który ustabilizuje ilość prądu która dotrze do naszego domu, tylko nie wiem jak  połączyć linie energetyczne, stąd do drogi jest ze trzydzieści metrów.


Wyszedłem na dwór żeby zobaczyć jak daleko są linie i faktycznie były dość daleko, w tym czasie tata zakładał gumowe rękawice i zaczynał ściąganie gumy z kabla, stałem i patrzyłem na linie energetyczne i zdałem sobie sprawę że nie ma w nich prądu.


R- Wiem!

J- No?

R- W liniach energetycznych nie ma prądu, wystarczy że zetniemy odpowiednio długi kawałek.

J- To nie jest głupi pomysł.


Odrazu ruszyliśmy do drewnianych słupów na których wisiały linie energetyczne, gdy już podeszliśmy do nich wystarczająco blisko, okazało się że nie mamy jak się do nich dostać ponieważ były bardzo wysoko, mieliśmy kompletnie puste głowy, nie wiedzieliśmy jak się dostać na górę. Po długich namysłach olśniło mnie, przecież nie trzeba było wchodzić na górę żeby je ściągnąć, wystarczyło użyć siły grawitacji, trochę dalej stało drzewo które było lekko przechylone na linie, szybko wziąłem siekierę z samochodu i z całych sił zacząłem uderzać w drzewo, wszystko mieliśmy tak wyliczone że zostanie nam duży zapas linii które będą na ziemi, z całych sił mierzyłem kolejne ciosy w drzewo które było dużych gabarytów, co chwilę zmieniałem się z tatą aby nie opaść do końca z sił. Po wielu minutach walki z potężnym drzewem patrzyliśmy jak powoli dzięki siłę grawitacji przewraca się na linie, w końcu gdy drzewo było już pod odpowiednio ostrym kątem, z dużą siłą padło na linie tym samym przerywając je, odrazu wzięliśmy je pod pachę i zaczęliśmy ciągnąć, były bardzo ciężkie dlatego długo zajęło nam zaciągnięcie ich. W końcu byliśmy już pod budką, tata spowrotem założył gumowe rękawiczki i zabrał się do podłączenia prądu, wziął do ręki pierwszy drut i zaczął podłączać go do przetwornicy która dawała odpowiednie natężenie prądu tak aby nie przepaliło instalacji która znajdowała się unas w domu, tata podłączył wszystkie przewody i mogliśmy już opuścić to miejsce. Po skończonej pracy szybko wróciliśmy do domu aby zobaczyć rezultaty, w końcu mieliśmy prąd dzięki któremu mogliśmy zrobić duży krok do przodu. Z tatą postanowiliśmy zlikwidować ogrodzenie na paswtisku które było pod napięciem, postanowiliśmy nasze ogrodzenie podłączyć pod prąd aby nikt nie mógł się wedrzeć, dla lepszego przepływu prądu całą siatkę przedzialiśmy dodatkowo metalowym drutem.


Ziarniste złoto

Był już lipiec, do około było żółto od zbóż które były gotowe do zbiorów i tu właśnie był problem, morska było śmiało wjeżdżać na pole, tylko nie było za bardzo czym i wiązało się to z ryzykiem zwabienia zarażonych. Nie można było długo czekać z tymi pracami, tyle ton ziarna nie mogło się zmarnować, mimo ryzyka musieliśmy znaleźć maszyny którymi mogliśmy pracować. Kilka domów dalej mieszkał pan Stanisław, co roku zbierał nasze plony swoim kombajnem, wraz z tatą postanowiliśmy wykorzystać jego sprzęt. Wyruszyliśmy na piechotę, drogi były puste, do około panowała cisza co było dla nas nowością o tej porze roku, gdy dotarliśmy na miejsce na początku upewniliśmy się czy kogoś nie ma w domu, niestety byliśmy prawdopodobnie jedynymi żyjącymi ludźmi na wsi, poszliśmy do ogromnego garażu gdzie naszym oczom ukazał się wielki czerwony stary kombajn, bez wahania wsiedliśmy do środka, kluczyki były obok stacyjki, usiadłem na miejscu kierowcy i przekręciłem kluczyki, kombajn tylko zachrząknął.


R- Nie odpala.

J- ...

R- Wiesz co się mogło stać ?

J- Nigdy nie naprawiałem czegoś takiego więc nie wiem za bardzo.

R- to co teraz robimy. 

J- Niemam pojęcia.

R- Nigdy nie widziałeś jak pan Stanisław go naprawiał?

J- Widziałem ale to nie to samo, przed żniwami trzeba taki kombajn dokładnie posprawdzać a nie z marszu wjeżdżać nim w pole.

R- Ale my nie mieliśmy czasu żeby go sprawdzić.

J- i najwidoczniej nie będziemy mieli czasu że skosić pszenicę.

R- musimy coś zrobić.

J- Morzemy jedynie spuścić hamulec i gdy będzie się turlał spróbować go odpalić.

R- Musimy spróbować.

J- Idź otwórz wrota od garażu.


Szybko wyskoczyłem z kombajnu i otworzyłem potężne drewniane wrota. Uważnie się przyglądałem gdy kombajn powoli zaczął jechać, gdy przednie koła były już poza garażem tata spróbował odpalić maszynę ale kombajn nie odpalił, za kilka metrów spróbował znowu ale także bez skutku, nagle kombajn zatrzymał się, widziałem jak zniesmaczony tata wychodził z kombajnu powoli stawiając kroki na drabince zmierzając w dół.


J- Nic z tego nie będzie.

R- Morze spróbujemy go naprawić?

J- Nie mam pojęcia ja go naprawić a ty zresztą też. Chodź idziemy do domu.


A więc nie było szans na to aby wjechać w pole kombajnem, musieliśmy pracować na starej snopowiązałce. Po powrocie odrazu podłączyliśmy starą maszynę pod ciągnik i tata ruszył w pole, ja natomiast zaciągnąłem Konrada do pomocy, wsiadłem w drugi ciągnik i razem podłączyliśmy przyczepę, powoli wjechałem na pole, otworzyliśmy jedną burtę aby łatwiej można było wrzucać powstałe snobki, powoli ruszyłem ciągnikiem a Konrad wrzucał stosy plonów na przyczepę. Na samym początku zaczęliśmy zbierać plony na swoich polach. Gdy dojechaliśmy do końca pola, musieliśmy zamknąć burtę ponieważ powoli brakowało miejsca na spodzie przyczepy, tym samym zamieniając się rolami, Konrad kierował ciągnikiem a ja ładowałem przyczepę. Zrobiliśmy tak kilka przejazdów wzdłuż pola i gdy przyczepa była już pełna, odstawiliśmy ją na podwórko odczepiając ją i tym samym podłączając nową, nasza mam opróżniała ją w tym czasie gdy my byliśmy na polu. Po kilku godzinach pracy, zauważyliśmy wielką hordę zarażonych którzy zmierzali w naszą stronę, szybko wróciliśmy do naszego podwórka i zamknęliśmy bramę. Na całe szczęście wszyscy zdążyliśmy wrócić, zgraja potworów próbowała nas dopaść ale na ich drodze stanęła siatka pod napięciem, walczyli tak dobre kilkanaście minut do póki nikt nie zdołał się przedrzeć, cała horda udała się w dalszą drogę mijając nasz dom, dla pewności poczekaliśmy godzinę aby nie ryzykować ich powrotu. Spowrotem wróciliśmy do prac polowych, lekko wypoczęci ale też bardziej uważni. Przez trzy dni pracy zebraliśmy trzydzieści pięć hektarów pszenicy, brakowało nam sznurków i paliwa aby zebrać więcej plonów, na całe szczęście mieliśmy jeszcze bardzo duży zapas zboża z poprzedniego roku, ale teraz czekała nas jeszcze cięższa przeprawa, musieliśmy młynkiem do zboża oddzielić ziarno od plew, całe podwórko było w pszenicy, rodzice zajmowali się młynkiem a ja z Konradem nosiliśmy wiadra ze zbożem na strych nad oborą, chodziliśmy po bardzo stromych schodach gdzie musieliśmy uważać aby nie spaść i nic sobie nie zrobić, w między czasie gdy wiadra nie były jeszcze zapełnione, lądowaliśmy słomę na przyczepę aby później ją wywieść na pole. Bardzo długo zajęło nam aby uporać się ze zbożem, łącznie zebraliśmy około sto dwadzieścia ton pszenicy z której będziemy mogli robić mąkę, mamy bardzo duże zapasy ale trzeba będzie jeszcze obsiać pola na które pójdzie duża ilość naszych plonów. Większość słomy zostawiliśmy aby można było nią palić gdy nadejdą mrozy a to co się nie zmieściło wywieźliśmy i rozrzuciliśmy na polu.


Czarno oki potwór

Jesień minęła nam bardzo szybko, głównie zajmowaliśmy się pracami polowymi, nie mieliśmy zbytnio dużego wyboru odnośnie rodzaju zboża które mieliśmy posiać dlatego zasialiśmy pszenicę którą zebraliśmy tego lata. Na nasze nieszczęście zarażonych ciągle przybywało, coraz więcej hord zaczęło pojawiać się w naszych okolicach co dawało nam mniej swobody. Podejrzewaliśmy że wraz z nadchodzącą zimą zarażeni przemieszczają się w inne rejony Polski, ale to była tylko teoria która nie była niczym potwierdzona. Nasza siatka cały czas bardzo dobrze się trzymała, zatrzymała niezliczoną liczbę potworów które próbowały się przedrzeć, niestety w końcu nasza siatka nie dała rady i kilka zarażonych wdarło się na nasze podwórko, na całe szczęście szybko się z nimi uporaliśmy lecz mieliśmy dużo szczęścia że to były pojedyncze osobniki które prawdopodobnie odłączyły się od stada i były same. Obecnie jest połowa grudnia, na dworze jest minus trzydzieści stopni, pierwszy raz od wielu lat jest tak duża zima, na dworze jest strasznie dużo śniegu, zaspy były wielkości samochodów. Do około było pełno zarażonych, horda która przechodziła obok naszego domu dwa tygodnie temu, postanowiła zagościć dłużej, nie mamy pojęcia co robić gdzie się nie obejrzeć tam były te potwory, ale stała się rzecz najgorszą z najgorszych, od kilku dni nie mieliśmy prądu, nasza siatka już nie spełniała tak swojej funkcji, na naszym podwórku roiło się od zarażonych. Wielokrotnie rozmawiałem z tatą aby pójść do turbiny żeby zobaczyć co tam się stało, zrozumieć dlaczego nie mamy prądu, ale był przeciwny mojemu pomysłowi, cały czas siedział przy oknie, czułem się jak na początku tego horroru z tym że teraz czułem że mogę spróbować pomóc mojej rodzinie. Postanowiłem że sam pójdę do turbiny, wstałem bardzo wcześnie rano, za oknem widziałem jak powoli wschodziło słońce ale mimo to na dworze było i tak szaro, bardzo ciepło się ubrałem i ruszyłem w drogę. Bardzo ciężko się szło, bardzo mocno wiało wiatr, ciężko patrzyło się do przodu, na plus można dodać że o tej godzinie nie było aż tyle zarażonych. Czułem że bardzo długo idę, coraz ciężej mi się szło, gdy byłem w połowie drogi, znalazłem przyczynę braku prądu, mnóstwo drzew leżało na drodze ale na drodze ich upadku znajdowały się słupy z liniami energetycznymi, nie mogłem z tym nic zrobić dlatego postanowiłem wrócić do domu. Byłem bardzo sfrustrowany tym że będziemy musieli przetrwać zimę, droga zajęła mi mniej czasu dzięki temu że miałem już wydeptaną drogę. Gdy dotarłem do domu, zobaczyłem że podwórko roi się od zarażonych, nie wiedziałem jak dostać się do domu, podszedłem bliżej żeby aby znaleźć szansę wejścia do domu, bacznie obserwowałem sytuację w obrębie siatki,   siedziałem przykucnięty kilka dobrych minut gdy nagle ktoś mnie chwycił zasłaniając mi usta.


J- To ja nie, krzycz.

R- Co ty robisz poza domem?

J- Powinienem cię spytać o to samo. Gdzie byłeś?

R- Zobaczyć dlaczego nie mamy prądu i gdy byłem w poł...

J- Teraz to nie ważne, musimy uciekać.

R- Ale nie wiem jak mamy dostać się do domu.

J- Nie wracamy do domu.

R- Jak to?

J- Musimy znaleźć bezpieczne miejsce, o wiele dalej stąd.

R- A gdzie mama i Konrad, gdzie się schowali?

J- Musimy iść sami .

R- Co się im stało, zabiłeś ich?!

J- Musiałem to zrobić.

R- Jak musiałeś?! Dlaczego?!

J- Zamienili by się... Obudziły mnie krzyki, razem z twoją matką wstaliśmy i pobiegliśmy do Konrada, do domu wdarli się zakarzeni, mieli całe czarne oczy, dopadli ich ale zdołali się wyrwać, szybko zabarykadowaliśmy się w innym pokoju... Nie było dla nich ratunku, widziałem jak cierpieli jak...jak krzyczeli, twoj matka błagała mnie żebym to zrobił, nie chciała dłużej cierpieć a na końcu zmienić się w to coś, wziąłem do ręki stary powróz i zrobiłem to.


Czułem że umarłem w środku, najbliżej mi osoby umarły, nasz wysiłek poszedł na marne,siedziałem na śniegu i z całych sił powstrzymywałem się od płaczu, nie mogłem uwierzyć w to co się stało, nie wiedziałem co teraz z nami będzie, zostaliśmy tylko we dwoje w środku zimy pośród hordy potworów, gorszego scenariusza nie mogłem sobie wymarzyć, ale postanowiłem że chce żyć dla mojej mamy i brata, chcę aby patrzyli na mnie z góry i wiedzieli że się nie poddałem. Podniosłem się z śniegu i wyruszyłem z tatą w poszukiwaniu nowego bezpiecznego miejsca.

Popularne posty z tego bloga

Olu

W oddali

Księżycowy Chłopiec